Pierwsze koty, za piłkarskie, płoty. Przedstawiam relację z mojego pierwszego „akredytacyjnego” doświadczenia z piłką nożną. Wcześniej oczywiście robiłem zdjęcia na meczach, ale zawsze z perspektywy kibica siedzącego na trybunach. Możliwość pstrykania z poziomu murawy, stojąc przy samej linii boiska, to dla mnie nowe, ciekawe doświadczenie.
Początkową trudnością było dopasowanie się do wymogów organizatora co do tego gdzie można stanąć, kiedy przejść (jeśli w ogóle) i co można fotografować. Drugim wyzwaniem było nie dostać piłką w głowę i uniknąć skutków ubocznych pirotechniki odpalanej z spod „zegara”, czyli z sektora kibiców Lechii. Trzecim wyzwaniem, już czysto fotograficznym, było ustrzelenie jakichś fajnych fotek. Co wcale nie było łatwe, bo odległości duże i ogniskowej nie wystarczało, a na dodatek akcja była na tyle wartka, że piłkarze szybko znikali z wizjera aparatu.
Udało mi się złapać kilka fajnych zdjęć sytuacyjnych z przepychanek, wyskoków do piłki, wywrotek i pojedynków jeden na jeden, których w całym meczu nie brakowało. Niestety nie było okazji uchwycić radości po strzeleniu gola. Pojedynek zakończył się wynikiem 0:0.
Fotograficznie. Pamiętać o tym, że jeśli jest zimno i wilgotno, to aparat może płatać figle. Czasem autofokus płatał figla i przestawał działać. Rzecz druga: na meczach drużyn z ekstraklasy jest jasno – wymogi oświetlenia telewizyjnego zapewniają odpowiednią ilość luksów.